Dziś nie piszę. Zresztą, nie piszę odkąd czytam. Książka
nosi tytuł „Mag” autorstwa Jhon’a Fowles. Kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, w
czasach połykania książek z coraz wyższych półek (a księgozbiór w naszym domu
był naprawdę przebogaty), marzyłam o własnym kawałku świata, gdzie w cieniu
lipy będę spędzała dnie na lekturze. I teraz, w cieniu śliwki, tak właśnie
spędzam ostatnie dni. Książkę dostałam od … no właśnie. Zawsze paraliżował mnie
strach przed nazywaniem ludzi Przyjaciółmi. Taka świadomość, że skoro ja nie
zasługuję na to miano, druga osoba również nie jest go godna.
Ale jak nazwać człowieka, który jest Ci bardzo bliski. Który
podał rękę i wyciągnął Cię z ciemnej dupy nicości, bałaganu i chaosu, który
człowieka w takiej ciemnej dupie otacza? Kim jest człowiek, któremu bez wahania
powierzyłbyś własne życie, czy dziecko? Komu możesz zaufać, pogadać o dupie
Maryni, albo najzwyczajniej w świecie się wyżalić?
Wiele już o sobie powiedziałam, jeszcze więcej usłyszałam.
Takie ciekawe odkrywanie siebie. Wzajemnie. Nie mam manii oceniania ludzi.
Zawsze powtarzałam, że wszystkich z gruntu lubię. Ale jak ktoś mi naciśnie na
odcisk, nie mam litości. I takich właśnie ludzi cenię sobie najbardziej. Tych,
którzy nie oceniają. Sama wciąż się tego uczę. Zapewnie nie wyzbyłam się tego
jeszcze zupełnie, ale mam tę przewagę nad szarą masą, że mam tego świadomość.
Nie ma dla mnie znaczenia jakiej człowiek słucha muzyki, jak
się ubiera, czy czyta te, czy inne książki. Czy nie czyta ich wcale. Nie
skreślam ludzi, tylko dlatego, że są inni ode mnie. Z każdym zawsze można
znaleźć wspólny temat. Pierwiastek, dzięki któremu buduje się między ludźmi
więź. Czysta chemia. Mogę nawet polubić pannę w białych kozakach i różowych
tipsach. I nie wstydzę się z nią iść po ulicy i rozmawiać. Tylko dlatego, że ma
śmieszny gust. Dla mnie to nie ma znaczenia. Byleby człowiek miał wartość. To
opakowanie nie ma już dla mnie znaczenia.
W moim domu często słyszałam słowa „nie oceniaj książki po
okładce”. Kiedyś Wam zdradzę kto jest autorem tego frazesu wypowiadanego na
prawo i lewo. Nie teraz. Ale to święta prawda!
Więc, jak nazwać człowieka, któremu jesteśmy bliscy, i który
jest bliski nam? Któremu się w jakiś nieokreślony sposób zawierzamy. No jak?
Czy to już przyjaźń? Strasznie jestem ciekawa. Kocham tę dziewczynę, zrobiłabym
dla niej wiele. Choć na początku wydawało mi się, że ta znajomość nie przejdzie
próby czasu. Że wymięknę. Mam słabą tolerancję na naiwność. Na nieporadność
życiową. Ale ona, wbrew moim oczekiwaniom, nie dość, że sama sobie stanęła na
nogi, to jeszcze mnie zasunęła parę kopów. Bardzo to były celne strzały. Nie spodziewałam
się tego. Do dziś nie mogę uwierzyć jak zmieniło się Jej życie, Jej podejście
do spraw trudnych, prostych, bez znaczenia i priorytetowych. Boże, daj Jej
siłę, bo jak znów wpadnie w to swoje bycie „szarą myszką” to ja dostanę
pierdolca. Poważnie.
Dziś czuję jakbym straciła przyjaciela. Straciłam już kiedyś
jednego. Kilka lat temu. Nie umarł,
spokojnie, to nie jest tragiczna historia. Po prostu przyjaźń nie przeszła
pewnej próby. W ten weekend też wydarzyło się coś, nad czym nie mogę przestać
się zastanawiać. Siedzi we mnie robal niepewności, niezrozumienia, niepokoju i
niemoralności. Gryzę w sobie i zagryzam z całych sił. Nie będę tego szeroko
komentować. Nie powiem co myślę, choć to moja złota zasada: Mam w dupie i
właśnie, że wam wygarnę.
Zapijam dziś robala. Zapijam go. Nie chcę go roztrząsać. Nie
chcę już o tym myśleć ani mówić. Mam dość rozczarowań. Mam dość, że ludzie
zawodzą. Bliscy ludzie. Tacy, których nazywałam przyjaciółmi.
Więc Kochana Moja, Ty wiesz, że żyć bez Ciebie nie mogę, ale
boję się. Bądź mi bliska. Bądź mi jedyna. Taki czas nastał, że mam Was już tak
niewiele. Bądź jak jesteś. Nic nie zmieniaj.
Kocham Cię.