wtorek, 10 lipca 2012

Post bez tytułu


Dziś nie piszę. Zresztą, nie piszę odkąd czytam. Książka nosi tytuł „Mag” autorstwa Jhon’a Fowles. Kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, w czasach połykania książek z coraz wyższych półek (a księgozbiór w naszym domu był naprawdę przebogaty), marzyłam o własnym kawałku świata, gdzie w cieniu lipy będę spędzała dnie na lekturze. I teraz, w cieniu śliwki, tak właśnie spędzam ostatnie dni. Książkę dostałam od … no właśnie. Zawsze paraliżował mnie strach przed nazywaniem ludzi Przyjaciółmi. Taka świadomość, że skoro ja nie zasługuję na to miano, druga osoba również nie jest go godna.
Ale jak nazwać człowieka, który jest Ci bardzo bliski. Który podał rękę i wyciągnął Cię z ciemnej dupy nicości, bałaganu i chaosu, który człowieka w takiej ciemnej dupie otacza? Kim jest człowiek, któremu bez wahania powierzyłbyś własne życie, czy dziecko? Komu możesz zaufać, pogadać o dupie Maryni, albo najzwyczajniej w świecie się wyżalić?
Wiele już o sobie powiedziałam, jeszcze więcej usłyszałam. Takie ciekawe odkrywanie siebie. Wzajemnie. Nie mam manii oceniania ludzi. Zawsze powtarzałam, że wszystkich z gruntu lubię. Ale jak ktoś mi naciśnie na odcisk, nie mam litości. I takich właśnie ludzi cenię sobie najbardziej. Tych, którzy nie oceniają. Sama wciąż się tego uczę. Zapewnie nie wyzbyłam się tego jeszcze zupełnie, ale mam tę przewagę nad szarą masą, że mam tego świadomość.
Nie ma dla mnie znaczenia jakiej człowiek słucha muzyki, jak się ubiera, czy czyta te, czy inne książki. Czy nie czyta ich wcale. Nie skreślam ludzi, tylko dlatego, że są inni ode mnie. Z każdym zawsze można znaleźć wspólny temat. Pierwiastek, dzięki któremu buduje się między ludźmi więź. Czysta chemia. Mogę nawet polubić pannę w białych kozakach i różowych tipsach. I nie wstydzę się z nią iść po ulicy i rozmawiać. Tylko dlatego, że ma śmieszny gust. Dla mnie to nie ma znaczenia. Byleby człowiek miał wartość. To opakowanie nie ma już dla mnie znaczenia.
W moim domu często słyszałam słowa „nie oceniaj książki po okładce”. Kiedyś Wam zdradzę kto jest autorem tego frazesu wypowiadanego na prawo i lewo. Nie teraz. Ale to święta prawda!
Więc, jak nazwać człowieka, któremu jesteśmy bliscy, i który jest bliski nam? Któremu się w jakiś nieokreślony sposób zawierzamy. No jak? Czy to już przyjaźń? Strasznie jestem ciekawa. Kocham tę dziewczynę, zrobiłabym dla niej wiele. Choć na początku wydawało mi się, że ta znajomość nie przejdzie próby czasu. Że wymięknę. Mam słabą tolerancję na naiwność. Na nieporadność życiową. Ale ona, wbrew moim oczekiwaniom, nie dość, że sama sobie stanęła na nogi, to jeszcze mnie zasunęła parę kopów. Bardzo to były celne strzały. Nie spodziewałam się tego. Do dziś nie mogę uwierzyć jak zmieniło się Jej życie, Jej podejście do spraw trudnych, prostych, bez znaczenia i priorytetowych. Boże, daj Jej siłę, bo jak znów wpadnie w to swoje bycie „szarą myszką” to ja dostanę pierdolca. Poważnie.
Dziś czuję jakbym straciła przyjaciela. Straciłam już kiedyś jednego.  Kilka lat temu. Nie umarł, spokojnie, to nie jest tragiczna historia. Po prostu przyjaźń nie przeszła pewnej próby. W ten weekend też wydarzyło się coś, nad czym nie mogę przestać się zastanawiać. Siedzi we mnie robal niepewności, niezrozumienia, niepokoju i niemoralności. Gryzę w sobie i zagryzam z całych sił. Nie będę tego szeroko komentować. Nie powiem co myślę, choć to moja złota zasada: Mam w dupie i właśnie, że wam wygarnę.
Zapijam dziś robala. Zapijam go. Nie chcę go roztrząsać. Nie chcę już o tym myśleć ani mówić. Mam dość rozczarowań. Mam dość, że ludzie zawodzą. Bliscy ludzie. Tacy, których nazywałam przyjaciółmi.
Więc Kochana Moja, Ty wiesz, że żyć bez Ciebie nie mogę, ale boję się. Bądź mi bliska. Bądź mi jedyna. Taki czas nastał, że mam Was już tak niewiele. Bądź jak jesteś. Nic nie zmieniaj.
Kocham Cię.

Post bez tytułu


Dziś nie piszę. Zresztą, nie piszę odkąd czytam. Książka nosi tytuł „Mag” autorstwa Jhon’a Fowles. Kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, w czasach połykania książek z coraz wyższych półek (a księgozbiór w naszym domu był naprawdę przebogaty), marzyłam o własnym kawałku świata, gdzie w cieniu lipy będę spędzała dnie na lekturze. I teraz, w cieniu śliwki, tak właśnie spędzam ostatnie dni. Książkę dostałam od … no właśnie. Zawsze paraliżował mnie strach przed nazywaniem ludzi Przyjaciółmi. Taka świadomość, że skoro ja nie zasługuję na to miano, druga osoba również nie jest go godna.
Ale jak nazwać człowieka, który jest Ci bardzo bliski. Który podał rękę i wyciągnął Cię z ciemnej dupy nicości, bałaganu i chaosu, który człowieka w takiej ciemnej dupie otacza? Kim jest człowiek, któremu bez wahania powierzyłbyś własne życie, czy dziecko? Komu możesz zaufać, pogadać o dupie Maryni, albo najzwyczajniej w świecie się wyżalić?
Wiele już o sobie powiedziałam, jeszcze więcej usłyszałam. Takie ciekawe odkrywanie siebie. Wzajemnie. Nie mam manii oceniania ludzi. Zawsze powtarzałam, że wszystkich z gruntu lubię. Ale jak ktoś mi naciśnie na odcisk, nie mam litości. I takich właśnie ludzi cenię sobie najbardziej. Tych, którzy nie oceniają. Sama wciąż się tego uczę. Zapewnie nie wyzbyłam się tego jeszcze zupełnie, ale mam tę przewagę nad szarą masą, że mam tego świadomość.
Nie ma dla mnie znaczenia jakiej człowiek słucha muzyki, jak się ubiera, czy czyta te, czy inne książki. Czy nie czyta ich wcale. Nie skreślam ludzi, tylko dlatego, że są inni ode mnie. Z każdym zawsze można znaleźć wspólny temat. Pierwiastek, dzięki któremu buduje się między ludźmi więź. Czysta chemia. Mogę nawet polubić pannę w białych kozakach i różowych tipsach. I nie wstydzę się z nią iść po ulicy i rozmawiać. Tylko dlatego, że ma śmieszny gust. Dla mnie to nie ma znaczenia. Byleby człowiek miał wartość. To opakowanie nie ma już dla mnie znaczenia.
W moim domu często słyszałam słowa „nie oceniaj książki po okładce”. Kiedyś Wam zdradzę kto jest autorem tego frazesu wypowiadanego na prawo i lewo. Nie teraz. Ale to święta prawda!
Więc, jak nazwać człowieka, któremu jesteśmy bliscy, i który jest bliski nam? Któremu się w jakiś nieokreślony sposób zawierzamy. No jak? Czy to już przyjaźń? Strasznie jestem ciekawa. Kocham tę dziewczynę, zrobiłabym dla niej wiele. Choć na początku wydawało mi się, że ta znajomość nie przejdzie próby czasu. Że wymięknę. Mam słabą tolerancję na naiwność. Na nieporadność życiową. Ale ona, wbrew moim oczekiwaniom, nie dość, że sama sobie stanęła na nogi, to jeszcze mnie zasunęła parę kopów. Bardzo to były celne strzały. Nie spodziewałam się tego. Do dziś nie mogę uwierzyć jak zmieniło się Jej życie, Jej podejście do spraw trudnych, prostych, bez znaczenia i priorytetowych. Boże, daj Jej siłę, bo jak znów wpadnie w to swoje bycie „szarą myszką” to ja dostanę pierdolca. Poważnie.
Dziś czuję jakbym straciła przyjaciela. Straciłam już kiedyś jednego.  Kilka lat temu. Nie umarł, spokojnie, to nie jest tragiczna historia. Po prostu przyjaźń nie przeszła pewnej próby. W ten weekend też wydarzyło się coś, nad czym nie mogę przestać się zastanawiać. Siedzi we mnie robal niepewności, niezrozumienia, niepokoju i niemoralności. Gryzę w sobie i zagryzam z całych sił. Nie będę tego szeroko komentować. Nie powiem co myślę, choć to moja złota zasada: Mam w dupie i właśnie, że wam wygarnę.
Zapijam dziś robala. Zapijam go. Nie chcę go roztrząsać. Nie chcę już o tym myśleć ani mówić. Mam dość rozczarowań. Mam dość, że ludzie zawodzą. Bliscy ludzie. Tacy, których nazywałam przyjaciółmi.
Więc Kochana Moja, Ty wiesz, że żyć bez Ciebie nie mogę, ale boję się. Bądź mi bliska. Bądź mi jedyna. Taki czas nastał, że mam Was już tak niewiele. Bądź jak jesteś. Nic nie zmieniaj.
Kocham Cię.

piątek, 6 lipca 2012

Ruszyłam z miejsca

O wodzie i czerwonych L&M-ach przesiedziałam kilka godzin. Aż do zesztywnienia karku. Rozdział 3 nabrał rumieńca i zbliża się ku końcowi. Nastąpiły narodziny.

Napisałabym zapewne więcej, ale musiałam czytać od początku. Ledwo zipię. Jest upał, robale są namolne. Nie mam siły mili Państwo!

czwartek, 5 lipca 2012

Mea Culpa po stokroć !!!

Och nie !!! A raczej OCH TAK! Ja najmocniej przepraszam, ale na e-mail nie przychodzą powiadomienia o nowych komentarzach (światłowody się wypięły), więc myślałam sobie, żem ta sierotka nieboga, opuszczona, przez wszechświat i internetowych czytaczy, a tu proszę ...
I KRYTYKA KONSTRUKTYWNA SIĘ ZNALAZŁA !!! Dziękuję !!!
Miałam długą przerwę w pisaniu z powodów różnych. Może powinnam się wytłumaczyć? A może wręcz przeciwnie?
Od stycznia wisiały nade mną bardzo ciemne chmury. O mało brakowało a mogłabym zapomnieć o kluczach do wiejskiego domu. Za każdym razem kiedy robiłam krok do przodu, następnego dnia byłam o dwa w tyle.   Zaliczałam bardzo głębokie doły, by za chwilę znów mozolnie wspinać się ku dziennemu światłu. Najgorsze jest to, że w tych chwilach zwątpienia nie sprawdzili się przyjaciele. Nie mogli mi pomóc nijak inaczej, jak tylko wysłuchać. Nie liczyłam na nic więcej. Jestem sama. Bez wiernego, porządnego i uczciwego mężczyzny u mego boku. Przyjaźń bardzo wiele dla mnie znaczy. I te chwile zweryfikowały wiele relacji.
Oczywiście na straży tego całego szaleństwa stanęły dwie dobre dusze. Kobiety, bez których w tej chwili nie wyobrażam sobie mojego życia. Jestem im bardzo za to wdzięczna.

A teraz? Od kilku tygodni na stałe mieszkam już w MOIM WŁASNYM domu. Na wsi, gdzie ciężko trafić. Jest prąd, woda. Piękne widoki na łąki. Cudne krajobrazy. Mleko prosto od krowy. Multum pająków i robali wszelkiej maści. Jestem leniwa i spokojna. Mam prawie przenajświętszy spokój. Kilka miesięcy temu rzuciłam pracę. Jestem więc też bezrobotna, za to z ratą kredytu hipotecznego. Okazuje się jednak, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Mniej jem (schudłam), wcale nie używam (jestem zapewne zdrowsza na umyśle), baaardzo rzadko piję (wątroba jest wniebowzięta) i wiodę spokojny wiejski żywot. Na tę okoliczność postanowiłam wrócić do pisania. Głowa przewietrzona. Serce czyste. Ogrom inspirujących zdarzeń za mną.

Co do komentarzy: dzięki za rady dotyczące konstrukcji dialogów i całej reszty. Wniknę w starsze teksty i poprawię jak trzeba.
Stylistyczne porady zawsze w cenie! Jestem autorką najgłupszego zdania na świecie, które jako jednostka wybitnie oczytana, popełniłam w szkole podstawowej "Szedł Golisz szedł, aż zaszedł".

Co do narracji, bardzo się bronię przed pierwszą osobą. Choć jak czytam, to sama stwierdzam, że to nie jest najgorszy pomysł. Ale trąca to pamiętnikiem, a to nie ma być pamiętniczek. Muszę to przemyśleć.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Puk puk!

-BU!
- to musiał być idiota!

Po tym żarciku iście abstrakcyjnym, witam Państwa po długiej przerwie. Jestem przeprowadzona na wiejski mymłon. Tarasu nie mam. Prąd mam, ale światła w izbach brak.
Poza tym, właśnie dziś mi się przypomniało (wczoraj w nocy, ale to jakby dziś było), że miałam napisać książkę. Ponieważ przeczytałam wszystkie szmatławce sprzed roku (spadek po sąsiadach), a książek z sensem i treścią wciąż tu nie mam, może wreszcie wieczorową porą zasiądę do kuchennego stołu i potrenuję nadgarstki.
Nie wiem czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale melduję gotowość do działania. Przydałoby się wsparcie. Z góry dziękuję, choć czuję, że macie mnie w dupie tak samo głęboko, jak mieliście pół roku temu (czy kiedy to było ...).
Pozdrawiam serdecznie, jeśli ktoś tu się ostał jeszcze.